Dzień 1. Poczucie osamotnienia.
Mówią że ból dzielony z kimś bliskim staje się łatwiejszy do zniesienia. Na pewno jest w tym coś z prawdy… Ja jednak jakże często nie znajduję w swoich cierpieniach kogoś, kto by chciał lub umiał mi współczuć. A może nie potrafię nikomu tak naprawdę przekazać tego, co czuję?
Święty Ojcze Pio, ludzie nie rozumieli twojej męki i nie mogli zrozumieć. Wiedziałeś, że jedynymi twoimi powiernikami mogą być Najświętsze Serca Jezusa i Maryi, które wycierpiały więcej niż cała ludzkość, a z którymi byłeś stale zjednoczony.
Naucz i mnie w cierpieniu nie liczyć zbytnio na pociechę ze strony otaczających mnie ludzi, lecz przychodzić z ufnością do Jezusa i Maryi, którzy rozumieją mnie zawsze doskonale, nawet bez słów. Tak bardzo liczę także na ciebie, który tyle wycierpiałeś, na twoje wstawiennictwo i błogosławieństwo.
Dzień 2. Żal do otoczenia.
W chorobie mogę stawać się coraz bardziej niezaradny, przekonując się, że nawet wykonanie najprostszych czynności dużo kosztuje… Ludzi zdrowych to denerwuje, posądzają chorego o różne rzeczy: o lenistwo, o udawanie osłabienia dla zwrócenia na siebie ich uwagi lub dla wymuszenia ich współczucia… A przecież – tak twierdzą lub po cichu sobie myślą – oni nie mają aż tak wiele czasu, sił, możliwości, jak mnie może się wydawać!
Święty Ojcze Pio, jak potrafiłeś to przezwyciężyć? Byłeś coraz słabszy, musiano podtrzymywać cię pod ręce, wreszcie wozić na wózku. Okazywałeś jednak tak wielką wdzięczność za najmniejszą nawet przysługę, że dla zasłużenia na tę wdzięczność, na twoje życzliwe spojrzenie i na twój uśmiech, zawsze wiele osób gotowych było spieszyć ci z pomocą.
Może to i dla mnie wskazówka…? Pomóż mi pokornym i otwartym sercem przyjmować nawet najmniejsze dobro, ofiarowane mi przez moich bliźnich – cenić je sobie bardzo – a także okazywać im za to dobro wdzięczność. Wtedy duch zgorzkniałości i niezadowolenia nie będzie miał do mnie dostępu.
Dzień 3. Skupienie się na swoich bólach.
Każde moje cierpienie, fizyczne bądź duchowe, domaga się jakby mojego nim zainteresowania, chce mnie wchłonąć w siebie, odizolować od zajęć, ludzi, napełnić strachem o przyszłość: może za chwilę ciężar len będzie nie do uniesienia…? Czy to nie zły duch atakuje mnie, powiększając ten ?
Święty Ojcze Pio, w jaki sposób potrafiłeś nie tylko nie koncentrować się na swojej męce, jakże podobnej do Chrystusowej, lecz odwracać od niej uwagę innych, pokrywać cierpienie uśmiechem, zakrywać swoje rany, uniemożliwiać ich fotografowanie, unikać rozgłosu?
Wydaje mi się, że już wiem: prowadziła cię do tego twoja głęboka pokora, jak też stałe zjednoczenie z Jezusem Ukrzyżowanym i z Jego Męką. Czy to nie moja także droga? Może powinienem spróbować w swoim cierpieniu rozważyć chociaż kilka stacji Drogi Krzyżowej, jakąś tajemnicę części bolesnej Różańca, przeczytać fragment ewangelii… ?
Dzień 4. Pokusa oskarżania Boga.
Czyż nie zostałem stworzony do szczęścia…? A tu przyszło nieszczęście w postaci tak wielkiego cierpienia! Gdzie jest teraz Bóg, który przecież, będąc moim Ojcem, będąc Miłością nie może być obojętny na moje przykre i bolesne przeżycia .? Moja ufność w Nim pokładana zaczyna się chwiać, podkopuje ją szatan i ludzie, jak przyjaciele Hioba!
Święty Ojcze Pio, czy i ciebie nie dotykały podobne pytania, a może raczej diabelskie pokusy? Jednak w każdych okolicznościach życia i w każdym cierpieniu przychodzącym ze strony ciała, świata i szatana – tak mocno opierałeś się na Bogu, że wszystko wydawało się znośne, a piekielny przeciwnik napotykał na mur twego głębokiego pokoju. Któż potrafi naśladować ciebie w ufności pokładanej w Bogu?
Naucz i mnie tego, umocnij we mnie przekonanie, że wszystko dzieje się pod miłosnym wejrzeniem Boga, który nigdy nie dopuści na swoje słabe dziecko zbyt ciężkich doświadczeń. On jeden zna tajemnicę mojego życia doczesnego i wiecznego. Chcę więc w cierpieniu powtarzać z mocą akt strzelisty, który kazał nasz Pan wypisać pod obrazem swego Miłosierdzia:
JEZU, UFAM TOBIE!
Dzień 5. Dlaczego właśnie ja muszę tyle cierpieć…?
„A widzisz, Bóg cię skarał za twoje postępowanie! Ostrzegałem cię! Dobrze ci zrobi ta nauczka.” Te i tym podobne słowa, nieraz odczytywane tylko w czyichś myślach, ranią, bo przecież wielu cierpi bez swojej winy, a znów inni ciężko grzeszą a nie cierpią wcale!
Święty Ojcze Pio, ty dobrze wiedziałeś, że powołał cię Bóg do cierpienia za innych. Gdy miał się zjawić u ciebie wielki grzesznik, już wcześniej odczuwałeś w swoich ranach ból spowodowany jego grzechami. Jak bardzo jednoczyłeś się w tym bólu z Chrystusem, o którym prorokował Izajasz, że będzie dźwigał nasze boleści, zdruzgotany za nasze winy…
Możliwe, że należy mi się surowa kara za moje grzechy; może jednak ona być zmniejszona, a nawet całkiem darowana, gdy wszystkie swoje cierpienia ofiaruję za nawrócenie grzeszników i za dusze czyśćcowe. Dopomóż mi, Święty Ojcze Pio, spojrzeć w ten sposób na to, co przychodzi mi znosić każdego dnia.
Dzień 6. Za wszelką cenę uciec od cierpienia…?
Środki przeciwbólowe, zajęcie się czymś przyjemnym dla zapomnienia o bólu, pogrążenie się we śnie… zmiana pozycji ciała, delikatny masaż… może coś jeszcze…?
Święty Ojcze Pio, jak ty to robiłeś, że mało ci jakby było tej męki, której źródłem były rany podobne do Chrystusowych, lecz zdobywałeś się na szukanie dodatkowych cierpień w postaci różnych umartwień?! Ach tak, rozumiem, ty bardziej myślałeś o innych niż o sobie. Tylko twoją wielką miłością można to wytłumaczyć!
Naucz i mnie przebijać żółwią skorupę mojego „ja” cierpiącego, wybiegać myślą i sercem ku tym, którzy, gdyby w tym stanie umarli, poszliby do piekła. Może nawet jedna chwila mojego dobrowolnego cierpienia wystarczy, by uratować ich od straszliwej męki wiecznej? A więc – ofiaruję ją Bogu! Po niej następną, może nawet cały dzień, tydzień, miesiąc… Niech rozrasta się w mojej duszy Chrystusowe „pragnę…” Pragnę dusz!
Dzień 7. Pokusa marnowania czasu związanego z chorobą.
Odwiedzając chorych w szpitalu można się dziwić, jak błahymi sprawami się zajmują, jak potrafią całymi dniami grać w karty, opowiadać niewybredne dowcipy lub patrzeć tępo w sufit, a skierowanie ich myśli na sprawy piękne i szlachetne napotyka na opór z ich strony. Tej pokusie jednak wszyscy podlegamy. Osłabienie ciała często wpływa na osłabienie duszy, na duchowe rozleniwienie – ucieczkę od myślowego wysiłku.
Święty Ojcze Pio, ty nie miałeś czasu dla siebie, chyba że w nocy, kosztem snu i odpoczynku. Zresztą i ten czas nie był „dla siebie” – był ofiarowany Bogu i ludziom przez modlitwę, czytanie listów, wędrowanie duchem po świecie, który cię potrzebował. Spalałeś się do końca – jak świeca, zapalona dla nas przez dobrego Boga…
Naucz mnie tak bardzo otwierać się dla Boga i ludzi, bym cenił sobie każdą minutę na ziemi, gdyż odnajdę ją w wieczności. Gdy się miłuje bliźnich, nawet ciężka choroba nie może być przeszkodą w zajmowaniu się nimi oraz ich losem: ręce oplata różaniec, oczy kierują się ku pożytecznej lekturze, a jeśli są słabe, najczęściej można znaleźć kogoś kto głośno poczyta, a i sam z tego skorzysta. Chory może promieniować dobrocią na swoje otoczenie, apostołować, pocieszać innych i umacniać, zdobywać zasługi na niebo.
Dzień 8. Smutek cierpiącego może świadczyć o chorobie jego duszy.
Pan Jezus mówił o ludziach, którzy przybierają wygląd ponury, by pokazać wszystkim że poszczą podczas gdy właśnie wtedy powinni być jeszcze bardziej pogodni, by miła była ich ofiara Ojcu Niebieskiemu. Zachowanie takiej pogody ducha nie jest jednak łatwe, gdyż trzeba by było umieć z wdzięcznością przyjmować wszystko, co Bóg daje. My natomiast swoją smutną miną wołamy: zabierz mi to, a daj co innego!
Święty Ojcze Pio, niektórzy cię pytali, czy rzeczywiście rany cię bolą, gdy widzieli twoją pogodną twarz…! Tylko termometry nie wytrzymywały twego wewnętrznego napięcia – pękały od żaru! Jak to robiłeś…? Skąd czerpałeś tyle humoru, który odczytujemy w twoich powiedzonkach, opowiadaniach, na fotografiach…? Można przypuszczać, że z twego głębokiego zjednoczenia z Bogiem?
Rzeczywiście, im bardziej zdecydowanie zaprasza kogoś Bóg na trudną Golgotę życia, tym więcej daje mu pokrzepienia i umocnienia na jego Taborze – górze pociech i łask nie znanych innym ludziom. Tak postąpił z trzema Apostołami, tak też i ze mną pragnie postępować. A więc w górę serce! Umocnienie przyjdzie na pewno w najbardziej odpowiedniej chwili.
Dzień 9. Grzech najcięższą chorobą.
Często bardzo się przejmujemy złym stanem swojego ciała i wkładamy ogromny wysiłek, by je ratować czy wzmocnić. Mniej przejmujemy się swoim stanem moralnym, a przecież ból dobrze działającego sumienia, obciążonego grzechem, powinien być bardzo silny i dotkliwy! Nie pomogą tu żadne „środki przeciwbólowe” zagłuszanie sumienia – gdyż tylko pogorszą chorobę. Trzeba udać się do Boskiego Lekarza.
Święty Ojcze Pio, tylko Bóg wie, ilu ludzi przyciągnęła do ciebie ciekawość, sława niezwykłych darów Bożych, nadzieja na uzdrowienie z choroby. Ty jednak ratowałeś najpierw chore dusze, służąc im całymi dniami w konfesjonale, a to umożliwiało Bogu uzdrawianie z chorób ciała, ale tylko tam, gdzie było to pożyteczne dla czyjejś duszy.
Chociaż jesteś już w niebie, znasz stan mojej duszy i na pewno chcesz mi pomóc, bo kochasz mnie miłością czerpaną wprost z Serca Bożego.
Słyszałem, że do najcięższych chorób duszy należy brak przebaczenia swoim krzywdzicielom, i to niezależnie od tego, czy żyją jeszcze na ziemi, czy już umarli. Może i mnie to dotyczy? Może w sercu noszę jeszcze do kogoś zadawnione urazy? Znasz moje serce, więc pomóż mi otworzyć je w pełni dla Boga i Jego łaski; jak najdoskonalej obmyć się we Krwi Baranka Bożego w sakramencie Pokuty; z wielką miłością przyjmować Boskiego Lekarza w Najświętszym Sakramencie. Tak bardzo pragnę cały być uzdrowiony!
Zakończenie.
Święty Ojcze Pio, ty należałeś do ludzi, którzy najwięcej na ziemi wycierpieli, więc doskonale rozumiesz cierpiących…
Teraz już wiesz, jak wielkim blaskiem wiecznej chwały jaśnieje w niebie najmniejsze nawet z ziemskich cierpień, zniesione (a może coś więcej: ofiarowane Bogu) z miłości.
Dziękuję ci, że towarzyszyłeś mi przez dziewięć dni w moich rozmyślaniach i modlitwach; że wyprosiłeś mi tyle łask, za które jestem ci ogromnie wdzięczny; że odrobinę lepiej rozumiem teraz słowa Pana Jezusa: „Kto nie bierze swojego krzyża, a idzie za Mną, nie jest mnie godzien”. Gdy spotkamy się w niebie, podziękuję ci jeszcze goręcej.
Bądź ze mną w tej drodze, która mi jeszcze pozostaje. Ucz mnie dalej mieć oczy coraz szerzej otwarte na potrzeby bliźnich. Możliwe, że zbawienie wielu z nich Bóg uzależnił od moich duchowych ofiar, od mojego codziennego krzyża.
Pomóż mi osiągnąć tu na ziemi szczyt świętości i dobrze wykorzystać wszystkie życiowe próby, bym nie musiał już przechodzić po śmierci męki czyśćca.
Niech będzie uwielbiony Bóg we wszystkim, co czynisz i jeszcze uczynisz dla mnie i dla Kościoła. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz